czwartek, 20 czerwca 2013

ROZDZIAŁ I



154  r p.n.e



           Ludzie od zawsze byli chciwi. Byli okrutni. Nienawistni.
Pragneli tego, czego mieć nie mogli. Tego, co było dla nich nieosiągalne. Zakazane.
Ich rządze stawały się nieraz sensem ich życia. Za wszelką cenę próbowali dosięgnąć swoich ideałów. Po trupach do celu - mawiali
           Taką politykę prowadził również Hadrianus Antonius. 
Dla niego nie liczył się sposób, liczył się efekt.
Jako cesarz rzymski był władcą świata. Był bóstwem. Najważniejszą istotą we wszechświecie. To on codziennie decydował o losie dziesiątek milionów ludzi. Był panem życia i śmierci. Nikt nie miał odwagi mu się przeciwstawić. 
A Ci co próbowali, marnie kończyli.
- Nec Hercules contra plures* - pomyślał cesarz, patrząc na piętrzące się stosy bezwładnych, ludzkich ciał. Tylko to pozostało po dzielnie broniących pałacu żołnierzach. Ich ofiara poszła jednak  na marne. Ten dwór, tak samo jak i cała Kartagina, były jego. I tego już nic nie zmieni.
Z dumą zwycięzcy spacerował po korytarzach kartagińskiego pałacu. Jego pałacu. Nie zwracał uwagi na marmurowe posadzki, na bogato zdobione gobeliny wiszące na ścianach. To nie miało już żadnego znaczenia. Dla niego najważniejsze było to, że zdobył coś, za co jego przodkowie oddaliby życie. Że tym czynem na dobre wpisał się w historie swojego cesarstwa. 
- Wasza Wysokość - z zamyślenia wyrwał go spokojny głos młodego generała - Znaleźliśmy rodzinę królewską. Proszę za mną
           Hadrianus w milczeniu podążył za swym przyjacielem. Znał się on z Octaviusem od dziecka. Razem się bawili, wychowali razem. Mieli takie same charaktery, aspiracje. Obaj byli rządni władzy. Dla nich zwykłe ludzkie życie nie miało żadnej wartości, a żołnierz nie był nikim innym jak tylko mięsem armatnim. Ludzie panicznie się ich bali; wiedzieli, że  za każde, nawet najmniejsze przewinienie czeka ich kara śmierci
- Gdzie byli? - spytał po chwili dziewiętnastoletni cesarz. Patrząc na niego trudno było uwierzyć, że w tak młodym wieku, chłopak osiągnął już prawie wszystko.
- Złapaliśmy ich przy próbie ucieczki. Na pierwszym piętrze - odparł generał.
- Ilu ich jest? - spytał Hadrianus.
- Jedenastu. Para królewska, ośmiu królewiczów i jedna królewna. 
Uśmiech na twarzy Hadrianusa pogłębił się, co dodało mu wręcz chłopięcego uroku.  Jego czarne włosy doskonale komponowały się ze śniadą cerą, a czerwone jak róża usta idealnie otulały jego białe zęby. Tylko czarne, jak węgielki oczy zdradzały jego mroczne i złowieszcze instynkty, czające się głęboko, w najdalszych zakamarkach jego duszy.
- Dobrze - odpowiedział - Bardzo dobrze.
           Dalej szli już w kompletnym milczeniu. Mijali po drodze bogato zdobione posągi muz i wszystkich, najważniejszych bogów rzymskich.  Hadrianus z ukrywanym podziwem patrzył na te pełne gracji i dobrego smaku rzeźby. Obiecał sobie, że jak tylko rozprawi się z rodziną królewską, rozkaże sprowadzić wszystkich kartagińskich rzeźbiarzy do Rzymu. Tam, gdzie było ich miejsce.
           Gdy dotarli wreszcie do sali tronowej, ich oczom ukazał się wspaniały widok.  Było to duże pomieszczenie na drugim piętrze , udekorowane w szkarłat i w najczystsze złoto.  Panował tu przepych większy niźli w cesarskiej siedzibie. 
Bardzo to zdenerwowało młodego władce. 
Był wściekły, że król jakiegoś małego państwa-miasta mógł sobie pozwolić na większe wydatki niż on - Cesarz Rzymu.
           Nie zaszczycając nawet jednym spojrzeniem króla Kwientusa, Hadrianus odwrócił się na pięcie, i szybkim krokiem wyszedł z sali.
- Spalić to wszystko - rzucił na odchodnym - i wszystkich - dodał po chwili.
Powietrze przeszył szyderczy śmiech Octaviusa i innych żołnierzy rzymskich, znajdujących się w tej komnacie. 
Byli teraz w swoim żywiole.
Mogli bezkarnie niszczyć wszystko, co tylko wpadło im w ręce. 
Ave Caesar! - krzyczeli


*


           A tam, daleko za Morzem Śródziemnym, niedaleko starej groty znajdującej się na północ od miasta Rzym, siedziała stara Sybilla. Jej przejrzyste oczy wędrowały po ciemnym, nocnym sklepieniu niebieskim. 
- Oh, moje drogie dziecko, cóżeś ty uczyniło... - szeptała.
          Wtem starą wróżbitkę oślepił blask, płynący prosto z nieba. Kapłanka podniosła wzrok i ujrzała przed sobą piękną, młodą kobietę o jasnej, jak najczystszy alabaster, cerze i carnych włosach. Staruszka padła na twarz przed Junoną, i cierpliwie czekała, co Pani Nieboskłonu ma jej do przekazania
- Nie martw się, Sybillo - rzekła melodyjnym, przypominającym śpiew słowików o poranku, głosem bogini - Hadrianus odnajdzie zagubioną przez siebie drogę. Jest on miły Bogom i mnie. Znajdzie w Nas wsparcie. Zobaczysz, kapłanko, za parę lat będzie on żył na chwałę Niebios.
Mówiąc to, piękna kobieta znikła tak samo, jak się pojawiła. W blasku jaśniejszym od promieni słonecznych.
Wieszczka podniosła się z kolan, i z uśmiechem na twarzy poszła prosto do swojej groty.
Chciała złożyć ofiarę i podziękować w ten sposób Bogom za tak pomyślną wróżbę.